A ja z kolei przeczytałem "Uncanny Avengers". I, niestety, jestem raczej na "nie".
Pomysł jest w porządku (mutantów w Avengers było zawsze trochę ale jakoś wiele z tego nie wynikało - tu staje się to tematem). Doceniam pewien oldschool tego dzieła, jakieś mgliste odwołania do Claremonta... Ale ogólnie wykonanie mi się nie podoba.
Scenariusz Remendera ma dwie generalne wady:
1. Nie czuć wagi tych wydarzeń. Stuningowany Red Scull wydaje się groteskową wersją siebie samego. Cywile giną, bohaterowie są przeszywani na wylot, a mnie - czytelnika - to jakoś mało obchodzi.
2. Narracja w ramkach w stylu lat 70., czy 80., z mową pozornie zależną wyjaśniającą co dany bohater sobie pomyślał lub odczuł. W ogóle nie mam nic do tego środka narracyjnego, uważam, że może być fundamentalną zaletą narracji (Moore, deMatteis). Ale tutaj wydało mi się to zbędne, niezgrabne, być może silące się na pastisz Claremonta z czasów "Second Genesis". Ale nie wyszło, oj nie...
Także z rysunkami jest kłopot, bo panowie Cassaday i Coipel (jeden zeszyt) albo się zestarzeli, albo zrutynizowali, albo po prostu osłabli. Zwłaszcza Cassaday, którego stylu nigdy specjalnie nie lubiłem tu jest szczególnie męczący. Kartoflaste twarze, dziwne pozy, zostawienie mnóstwa spraw koloryście... Szczególnie kiepsko wychodzi na tym Cap., którego tak świetnie Cassaday rysował w "CA: Nowy Porządek" (co by złego o tym komiksie nie mówić).
Także jak dla mnie pierwszy tom "UA" to taka "trója" i to niezbyt mocna.