No dobrze, zarówno Ms. Marvel jak i Bitwa Atomu do mnie dotarły. Jako że mam dziś wolne, zrobiłem je niemal błyskawicznie. No, powiedzmy, bo z Bitwą się jeszcze męczę. Ale do rzeczy. Cholera, uważam, że historia o młodej pannie Marvelównie to kierunek, w którym poważnie serie komiksowe pójść powinny. No przecież mamy tutaj żywe dialogi, brak przeładowania trykotem na metr kwadratowy, brak absurdów powstałych na bazie wcześniejszych absurdów, które trzeba było jakoś scenariuszowsko załatać. No i kreska - fajna, szkicowa, europejska. To mi pasuje. Dlatego czekam na Hawkeye'a, który wiem, że jest inny, ale w ten schemat mimo wszystko się wpasowuje.
Bitwa Atomu to natomiast schemat, z którego komiks superbohaterski powinien zrezygnować przynajmniej na jakiś czas. Przeciez to jest totalny mess powielający wszystkie grzechy podobnych taśmowych crossoverów. Straszna rzecz. Ona decyduje ostatecznie o tym, że z mutantami żegnam się na stałe. Przewalenie postaciami i kosmicznymi pi****letami sprawia, że zupełnie nie potrafię się przejmować losami bohaterów, a przeciez o to w literaturze chodzić powinno (tak, uznaję komiks za literaturę).
Wobec czego pytanko do tych, którzy są bardziej na czasie, czy wiele stracę zrywając zwiazek z X Men,a mimo wszystko kupując inne serie Marvel Now (mowa o wszystkich Avengers, GotG, Ms. Marvel i Hawkeye). A może coś się u mutantów polepszy? Może historie trochę stonują, a scenariusze staną się konkretniejsze?