Na fali premiery nowego tytułu - "Drugiego pokolenia" Michela Kichki - i podbudowany faktem, ze 2016 będzie rokiem wznowienia "Mausa" zdecydowałem się na założenie wątku o ważnej dla całej komiksowej rodziny grupie utworów związanych z Holocaustem.
Zmiażdżony filmem László Nemesa "Syn Szawła" naruszyłem porządek czytania i prowadzony przemyśleniami dni ostatnich z nowości przysłanych ostatnio komiksowi Kichki dałem pierwszeństwo. Uczucia nie są tak burzliwe, jak po wspomnianym seansie filmowym, co nie jest dziwne: Nemes miesza łączy techniki operatorskie właściwe horrorowi z naturalistyczną stylizacją, by opowiedzieć o życiu więźniów
przydzielonych do Sonderkommando
, czyniąc ze swego filmu naprawdę dramatyczne doświadczenie dla widza; Kichka rozlicza się z dystansu z osobistym doświadczeniem dziedziczenia pamięci w rytmie niespiesznej narracji, więc trudno przy tak odmiennych intencjach zarzucać mniejszą intensywność wrażeń w przypadku komiksu. Nie jest zresztą tak, że komiks nie robi wrażenia, zwłaszcza gdy w drugiej połowie albumu, w części poświęconej bratu, pewne wątki refleksji zaczynają biec równocześnie, a doświadczenia drugiego pokolenia faktycznie prowadzą
do dramatycznych rozwiązań
. Zastanawiam się jednak nad komiksowością tego albumu, czy inaczej nad koniecznością tego medium dla tej konkretnej historii. W epilogu autor opowiada
dzieje powstania swej książki i przyznaje, ze najpierw napisał wspomnienie, po czym zastanawiał się, czy łączyć je z obrazami
. Mi pytanie o tę zależność towarzyszyło podczas całej lektury, więc chyba nie do końca udał się zabieg ukomiksowienia narracji.
Nie zmienia to zachwytu nad poszczególnymi rozstrzygnięciami kompozycyjnymi (plansze takie jak ta na stronie 32.
z historią rodziny mamy bohatera, czy relacja między bałwankami i wcielonymi w nie doświadczeniami
ze stron 24 i 25, plansza, na której pokazana jest scena doręczenia listu Charliego na stronie 66., albo świetne kadry-puenty jak ostatni na s. 22
z dzienniczkiem Michela podstawianym pod nos Hitlerowi
) i uznania dla bardzo trudnego projektu autobiograficznego. Myślę jednak o tych miejscach, gdzie inwencji nie starczyło, by postawić komiksową "kropkę nad i" (miejscach takich jak w scenie opowieści ojca
o własnych losach podczas sziwy dla Charliego
na s. 60-61, czy
na s. 98., które umiem sobie wyjaśniać w myśl poetyki (tak, jak ją rozumiem) picturebookow, czy innych miejscach, gdzie poszczególne kadry pełnią w moim odczuciu wyłącznie rolę ilustracji dla wspomnieniowej narracji (pierwsze dwa kadry na s. 37., pierwszy kadr na s. 56, kadry na s. 104.). To zmusza mnie do pytania o to, czy komiks jest medium tak samo koniecznym dla historii Kichki jak film dla narracji Nemesa. I chyba liczę na to, że ktoś mnie przekona, że tak właśnie jest.