Odpowiedź z mojej strony to: tak- chociaż boje się nie tyle ciemności, co tego, co tam potrafię zobaczyć. Tia.. tak zwana bujna wyobraźnia jest zaletą, czymś, czym się szczycę... do czasu. Właściwie od 8 roku życia zaczęłam ją po zmroku przeklinać, bo w dzień jest to przecież coś, co pozwala mi wymyślać nowe stworzenia, nowe obrazy. W nocy jest dokładnie tak samo, choć zwierzątka troszkę się różnią, moje podejście do nich również.
Kiedyś, tak do 14 roku życia był to naprawdę poważny problem, pamiętam jak leżałam cała przykryta kołdrą i drżałam ze strachu, pamiętam te tragiczne wybory- zamknąć drzwi, żeby nic nie weszło, czy zostawić otwarte żeby szybciej uciec jak już jest... w sumie bardzo wielu rzeczy się bałam za wszystko to zaczęło się naprawę idiotycznie- przez dwa programy w telewizji. Pierwszym był jakiś tam program o źródłach podań o wampirach, ich obecności w kulturze, po którym nic się jeszcze nie działo. Moją wyobraźnię pobudził dopiero... Pan Tik- Tak. Śmieszne? Teraz może tak, ale kiedyś był to prawdziwy koszmar, bowiem w tym wstrętnym programie dla dzieci puszczali historyjki filmowe, każda z nich miała 3 zakończenia. Ta była o czymś ze świecącymi oczami, co siedziało w piwnicy.
Sam w sobie żaden z tych programów nie był dla mnie straszny, ale razem pobudziły mój umył do zastanawiania się nad rzeczami, których teoretycznie nie ma. W zasadzie parę razy udało mi się je widzieć lub słyszeć... i przekonujcie mnie potem, ze tego nie ma. Nawet jeżeli ktoś stojący obok mnie by tego nie zobaczył, to jednak dla MNIE było faktem.
W jakimś opowiadaniu Kinga była pewna bardzo prosta historyjka- pewna kobieta nigdy nie kładła szlafroka na krześle, które stało koło jej łóżka, bo po wyłączeniu światła wydawało się jej, że siedzi tam karzeł, który chce ją udusić. Pewnego dnia przyjechała do niej w odwiedziny córka, która nie wiedziała o lęku matki i powiesiła szlafrok na krześle, które odsunęła od łóżka. Rano krzesło było przysunięte a matka leżała w łóżku nieżywa. Dookoła jej szyi zaciśnięte były rękawy szlafroka.
Co chciałam osiągnąć przez przytoczenie tej opowieści?
Chodziło mi o to, że dla córki lęk matki nie był rzeczywisty, dla matki był.
I obojętnie czy w wydarzeniu miały udział siły paranormalne czy tez kobieta sama się "nakręciła" swoimi obawami i umarła ze strachu. I tak umarła- tak więc wszystkie moje wyobrażenia są niebezpieczne- nawet, jeżeli nie są obiektywnie postrzegalne to subiektywnie... a większego znaczenia dla mnie nie ma czy wykończy mnie istniejący także dla innych potwór, czy zejdę na zawał z powodu li i jedynie niedostrzegalnych dla innych rzeczy.
Tu pojawia się problem lekarstwa- zresztą bez lekarstwa byłabym chyba przypadkiem podchodzącym pod wariatkowo. Co nim było? Wiele rzeczy- różnego rodzaj "obrzędy", które robione co noc pozwalały mi czuć się pewniej, bo broniły mnie przed tym, czego się bałam. Przytulanie królika i wierzenie, ze mnie obroni, spanie w srebrnych wisiorkach czy z krzyżami (nawet po tym, jak przestałam już wierzyć w Boga :P) i podobne sprawy... zamykanie łazienki po obejrzeniu Lśnienia, zamykanie kuchni, po ujrzeniu w niej kogoś, kto po panicznym naciśnięciu włącznika światła zniknął, pokoju babci, bo jest nieprzyjemny i mojego, bo jest najgorszy. Co prawda od 12 roku życia mieszkam w innym mieszkaniu, ale dalej jest to ten sam dom.. i właśnie najgorsze jest to, że gdzie indziej prawie się nie boję. Tylko mój dom i sąsiednia ulica (sama do lasu nie chodzę, znam siebie i moją odporność na zawały :P). Zresztą jak tu się nie bać- idzie się koło 23 przez miasto i wszędzie jest jeszcze sporo ludzi, po skręceniu w boczną uliczkę, na której stoją kilku mieszkaniowe domy z dużymi ogrodami odkrywasz, ze TU jest cicho- słychać z oddali jakieś odgłosy, ale tu tylko cisza, potrafi nagle połowa latarni zgasnąć tuż przed tobą albo tuż za... a mój dom oczywiście otacza najbardziej zakrzaczorzony ogród, w którym nagle może ci się coś, czego nie widać otrzeć o nogę (na naszym podwórku mieszkają 3 czarne koty), można też przedzierać się po ciemku, bo ktoś znowu nie włączył światła na ganku... może zgasnąć światło na korytarzu nieoczekiwanie, bo ma ustawiony timer i zapala się tylko na określoną ilość czasu... pamiętam jak kiedyś udało mi się moją przyjaciółkę, obdarzoną nieco mniejszą wyobraźnią wystraszyć przez proste opowiedzenie tego, czego ja zawsze się boję i co sama, wbrew własnym najszczerszym chęciom wyobrażam sobie.
No nie... sama się nakręciłam- nie powinnam tego pisać o tej porze- mam jeszcze kilka rzeczy do napisania, ale zostawię to sobie na jutro... Na jutrzejszy dzień :P
Zresztą i tak napisałam już posta- giganta :P