W ramach przygotowania się do grudniowej premiery odrodzonego „Nightwinga” przeczytałem sobie finał serii z New 52 (tom 5, „Setting Son”, świetnie dobrany tytuł!, sama pozycja niekoniecznie) oraz „Grayson Superspy Omnibus”, wplatając w lekturę tego ostatniego „Wiecznych Batmana i Robina” oraz „Wojnę Robinów” w ich polskich edycjach.
Dobrze było!
Seria pisana przez większą część przez Seeleya i Kinga (swoją drogą, czy ktoś wie, czemu oddali pisanie scenariusza na ostatnie trzy zeszyty?) niektórymi partiami rzeczywiście robi wrażenie, generalnie zaś nie schodzi poniżej oceny dobrej. Szpiegowska intryga ładnie współgra z zaplanowanymi dla Graysona także przez Snydera i Tyniona IV w ich serii rozważaniami na temat jego imion, przynależności i tożsamości „szpiega bez twarzy”. Wątki te, widoczne też w historii Matki oraz Robinowym crossoverze, przekładają się we wszystkich opowieściach na generalną refleksję o miejscu Robinów przy boku Batmana i ich szansach na niezależność w tak mocnym towarzystwie. W odróżnieniu jednak od „Wiecznego Batmana i Robina” „Grayson” nie dotyka tylko kwestii relacji Dicka z jego mentorem i tegoż otoczeniem (zagadnienia pozycji w szeregu Batrodziny), ale faktycznie skupia się na nim samym jako postaci obarczonej konkretnym bagażem doświadczeń i nie zawsze pewnej tego, która z masek przybieranych przez lata była tą właściwą (jeśli którakolwiek). Spyral jako agencja zainteresowana rozszyfrowywaniem tajnych tożsamości bohaterów to instytucja kapitalnie wymyślona, by zdemaskowanemu w trakcie „Wiecznego zła” Nightwingowi stworzyć przestrzeń, w obrębie której może zadać pytania o to, kim jest. Relacje z Heleną, Midnighterem, Alią i innymi nowymi czy przypomnianymi postaciami tworzą tu szereg luster uzupełniający galerię postaci powiązanych przede wszystkim z Batmanem. Znakomicie widać to zwłaszcza w cudownie napisanych przez Kinga zeszytach #10 i #11 („Nemesis” part 3 i śliczne „A Fine Performance”), gdzie (tak ważne też w innych seriach Kinga pisanych obecnie przez niego dla DC) kwestie samodefiniowania się bohatera i jego konfrontowania się z definicjami innych włączone są w scenariusz, wykorzystujący tak nowszą, jak i dawniejszą historię postaci.
Jedynymi wyraźnymi zgrzytami tej serii są 1) dziwne skoordynowanie jej z "Wiecznymi Batmanem i Robinem" oraz "Wojną Robinów" (zbyt wiele powrotów do Gotham następujących jeden po drugim, jak na mój gust) i 2) nie do końca przemyślane (w ramach reanimowania starszych historii, pewnie na fali przygotowań Ellisa do restartu Wildstormu) wykorzystanie takich postaci jak Grifter czy Ladytron.
Przyznaję, że w kontekście „Graysona” wyraźniej jeszcze widać różnicę talentu scenopisarskiego między Kingiem, Seeleyem, Snyderem i (nawet, choć to jednak o dobry poziom niżej) Tynionem IV a większością autorów piszących w obrębie wzmiankowanych serii. Zauważalne gołym okiem było to w „Wojnie Robinów” (gdy zestawiło się otwierające tom „Robin War” #1 i „Graysona” #15, zeszyty pisane przez Kinga, z późniejszymi dyrdy**łami, które „Robin War” #2 zszywa w finale z trudem, o koszmarnych tie-inach nie wspominając). W „Wiecznym Batmanie i Robinie” też to widać, niestety. (A może i stety, bo przynajmniej wyraźniej odcinają się od reszty te zeszyty, które pamiętać warto).