tekst powstał dla KKK ponad rok temu, w czasie gdy FUN Media miał zamiar wydac pierwszy TPB New X-Men, ale wydawnictwo juz myślało o upadku...
"Na początku lat ’90 X-Men była dla mainstreamu powiewem świeżości. Dawała to co powinna – dobrą rozrywkę. Niestety z czasem Marvel z jednego czy dwóch tytułów zrobił osiem, dodatkowo wypuszczając na rynek masę krótkich serii, a od niekończących się crossoverów można było dostać choroby błędnika. Kiedy to edytorzy, a nie autorzy kontrolowali tytuły i ustalali szczegóły po to, by mnożyć pieniądze mnożąc tytuły, wtedy po prostu zaczęli opuszczać ich czytelnicy. Co to za rozrywka, która przypomina brazylijskie arcydzieła pomieszane z rubryką ogłoszeń wszelkich? Nastąpiło zmęczenie materiału, a wydawałoby się, że materiał był nie do zdarcia – zmutowany i supermocny. Wreszcie zauważono błędy systemu, wszczęto larum, potępiono i napiętnowano kogo trzeba i rozpoczęto naprawę, odnowę X-Men – New X-Men. Do serii zaangażowano Granta Morrisona, przemodelowano sam tytuł, a Morrison osobiście wymyślił nowe logo, które wygląda identycznie oglądane zarówno z góry, jak i z dołu!
96 stronnicowy TPB „E Is For Extinction” zbiera numery #114-117 New X-Men. Dzieło odnowy rozpoczęte...
Grant Morrison znany jest polskiemu czytelnikowi z JLA Ziemia2 (zresztą rysunki zrobił tam także Frank Quitely), gdzie ukazał niesztampowo sztampowe postacie. Dla DC Comics i JLA zrobił wiele dobrego (co zebrano bodaj w pięciu TPB). I tutaj także Grant Morrison to autor odnowiciel, człowiek, który potrafił zapanować nad chaosem i supermocą (pieniędzy), ujarzmił mutantów, natchnął świeżością i wigorem. Dając New X-Men nowe kostiumy – w zasadzie to już nie tyle kostiumy co całkiem szykowne „bajeranckie” i nowoczesne wdzianka, dał im też nowe dialogi, nowe horyzonty. Najistotniejsze w opowieści nie jest już bycie durnym i brutalnym mutantem w świecie ludzi, najważniejszym jest bycie sobą, silnym acz dumnym i mądrym mutantem, co implikuje i socjologiczne i polityczne i kulturowe reperkusje takiego podejścia do X-Men. I co najważniejsze – Morrison po prostu zapewnił rozrywkę. Z całej galerii postaci zostawił 5: Logan „Wolverine”, Hank McCoy „Beast”, Emma Frost „White Queen”, Jean Grey „Phoenix”, Scott Summers „Cyclops”, i oczywiście Charles Xavier „Professor X”. Nie są bandą sztucznych, wydumanych i nieciekawych postaci, mają ikrę i coś do powiedzenia. Każda postać jest wyrazista, ale nie tylko za sprawa swej specyficznej supermocy czy szczególnej aparycji (a mamy tu kreatury nader piękne i ponętne jak Beast i Wolverine, jak i obrzydliwie zimne i odpychające jak Emma Frost czy Cyclops). Mianowicie wyrazistość postaci Morrison buduje przede wszystkim znakomitym dialogiem, a dopiero potem zachowaniem. Mutanci stali się naprawdę inteligentnymi bestiami, ich spostrzeżenia i riposty są nie tylko lekko strawne, zabawne ale i niegłupie. Fabularne ograniczenie się tylko do pięciu głównych postaci pozwoliło skupić się na ich charakterach i wzajemnych relacjach. Cała grupa jawi się jako bardzo „cool” paczka kumpli, którzy nie tylko mają cięte języki, wystrzałowe wdzianka, ale jeszcze mnóstwo zajmujących zajęć, począwszy od prowadzenia niezwykle naukowych i twórczych eksperymentów a skończywszy na ratowaniu poszczególnych jednostek w porywach do całych populacji. Oczywiście mamy w scenariuszy zło, które nie śpi a nawet czyni tragedie i okrucieństwa wszeteczne - Cassandra Nova – brzmi uroczo niczym nazwa nowej gwiazdy, ale pani ta w istocie, jest wielce negatywnym bohaterem, złym a nawet fizycznie brzydkim. (no niestety, ale takowy zawsze być musi, by historie na czymś oprzeć i posunąć wartko w dal).
W zasadzie cała historia nie jest w żadnym sensie odkrywcza, ale Morrison postarał się o świetną realizację. Przecież wielu ludzi przeżywa swe życia w sposób sztampowy i mało odkrywczy, a istota ich egzystencji kryje się w tym, że życie sprawia im przyjemność, lubią je i tę garstkę przyjaciół, którą mają. I tak jest z New X-Men – robią to co zwykle czyni grupa superbohaterów, ale bawią się razem bardzo dobrze, a czytelnik razem z nimi.
Nowe tchnienie supermocy wspiera rysunkami Frank Quitely (w ostatniej historii Ethan van Sciver). Naprawdę dobrze wypełnił swoje zadanie, realistyczna, dość dokładna kreska przy pozbawionym ekstrawagancji kadrowaniu bardzo dobrze oddaje i emocje postaci i główne plany. Nie brakuje ani wyobraźni przy kreacji świata, ani warsztatu przy realizacji. I oczywiście nowe stroje grupy zasługują na to, by wspomnieć o nich po raz trzeci. Całość dopełnia świetnie położony komputerowy kolor i ze smakiem i wyczuciem dodane efekty. Marvel wydal album na papierze kredowym, dzięki temu udało się w pełni oddać atmosferę rysunków, jak i całego albumu, którego założeniem miała być nowoczesność, inteligencja i rozrywka. Spółce autor/rysownik/kolorysta udało się to z nawiązka. Największe zasługi oczywiście spoczywają na barkach Granta Morrisona.
Zamierzeniem, jak dotychczas niedoszłego, polskiego wydawcy albumu (Fun Media) miał być podobny efekt – na fali popularności filmu X-Men2 odbudowanie popularności komiksu o tej zacnej supergrupie. I byłby to zabieg zapewne udany, bo „E is for Extinction” czyta się z dużą przyjemnością i pozostaje ochota na dalszy ciąg, ale czy chociaż początek w ogóle będzie?"