"Ja, Klaudiusz" Robert GravesDotarłam na razie do śmierci Liwii (nareszcie
), ale nie mogę się powstrzymać, by o tej książce nie napisać.
Powieść, choć zdecydowanie niezaliczaną do gatunku, nazwałabym 'literaturą (z)grozy'. Obyczaje (religia, polityka, momentami nawet kultura) Rzymian stawiają mi włosy na głowie, a do tego jeszcze te wszechobecne trupy... W każdym chyba rozdziale mamy nieboszczyka - dobrze, jeśli jednego. Mnożą się skrytobójstwa (najczęściej z pomocą trucizny), samobójstwa i stracenia za najbardziej absurdalne, niejednokrotnie sfabrykowane, przewiny, z jakimi kiedykolwiek się zetknęłam. Istny horror. Co gorsza Klaudiusz, będący narratorem, z biegiem rozdziałów zapomina o autoironicznych wtrętach, które wspaniale ubarwiają początek powieści i nieco tonują tę makabreskę.
Uderzyło mnie w całej owej krwawej łaźni - którą my, na Zachodzie, zwykliśmy zwać 'cywilizacją rzymską' - to, że nawet Klaudiusz, najłagodniejszy z łagodnych, człowiek uczony, który przez całe swoje życie doświadczał upokorzeń i wiecznie był w najlepszym razie ignorowany, też potrafi okazać się człowiekiem okrutnym. Przynajmniej w moich oczach. Oto na przykład kiedy jego ukochany starszy brat, Germanik, tłumi bunt podbitych wcześniej plemion niemieckich, paląc i łupiąc wszystko, co najdzie, wybijając, jak sam Klaudiusz przyznaje, mężczyzn, kobiety i dzieci, bez różnicy, Klaudiusz zdobywa się jedynie na taką właśnie wzmiankę. Bez słowa potępienia. Sucha informacja. Nie wiem, jak powinnam interpretować ową oględność: czy Klaudiusz nie chciał krytykować ukochanego brata? A może uważał, że mordowanie wszystkich 'wrogów' jest tak oczywiste, iż nie wymaga komentarza? Cywilizacja...
Przyznam, że do sięgania po tę książkę za każdym razem muszę się zmuszać. Potem nie mogę się od niej oderwać, ale samo zaczęcie czytania wymaga ode mnie niejakiego wysiłku. Ciekawe, czy to kwestia nieszczęsnej 'krwawej łaźni', czy coś innego mnie od tej pozycji odpycha, zanim jeszcze w nią wsiąkam po raz kolejny...