Jakby Heraklit czytał to forum, to by się niechybnie musiał wycofać ze swych mądrości o biegu rzeki. Na Gildii.pl raz na jakiś czas wracamy do źródeł. I chyba z coraz mniejszym przekonaniem. Cóż, skoro nikt ostatecznie nie jest przekonany...
Pewnie siedziałbym cicho, ale to, ze fragsel wszedł w metafory miłosne i zaczął mówić o rysunkach, które serce wybiera, albo nie, pomyślało mi się, w kontekście racjonalnych argumentów za i przeciw takiemu czy innemu stylowi rysowania, że i w miłości można źle popłynąć, że miłość boli, że, podobnie jak Neil Gaiman, docieramy też czasem do stanu nienawiści do tej konkretnej emocji (Można miłość kochać - vide Tristan i Izolda - można też nienawidzić, a co?). Sfera wzruszeń estetycznych jest jednak w moim przekonaniu nieco inna i w niej zasadniczo odmienne znaczenie mają kompetencje czytelnika (zgadzam się bowiem z Kukim, że mówimy tu o czytaniu i tylko czytany, nie zaś wyłącznie oglądany, komiks jest komiksem; para-aksjomaty my ass).
Nie wiem, czy Twa edukacja muzyczna, fragselu, była dobrze poprowadzona. Moja nie była, choć było jej sporo. Wykładana ex cathedra miłość do wielkich arcydzieł prowadzi najczęściej do wręcz odmiennych rezultatów i chociaż też swoich nauczycieli pasjonatów wspominam miło, to dziś mam do nich żal, że nie potrafili jako pedagodzy wtłoczyć do mego łba mechanizmów (swojego) zachwytu, a przynajmniej przekonać, że warto nad tym popracować i słuchać, słuchać, słuchać.... Więcej słuchać (by wypracować własne mechanizmy). Na przykład dlatego, by nie wrzucać wszystkich planet zróżnicowanego i przebogatego uniwersum do jednego wora zwanego "muzyką klasyczną".
Z prywatnej historii. Kiedy przeczytałem wieki temu pierwszy raz "Panią Bovary" Gustava Flauberta, poleconą mi, nota bene, jako arcydzieło prozy europejskiej, po przeczytaniu nie mogłem uwierzyć, że to prawda. To coś? Ta nudna powieść? O żałosnej bohaterce i jej żałosnych poczynaniach? Ta widokówka z mieściny, o której powinno się jak najprędzej zapomnieć? Oj. Ile ja napomstowałem na biednego Flauberta. I taki się czułem mądry pomstując, jak niektórzy dziś z forum tego koledzy, gdy mocne zdania o takim czy innym uznanym komiksiarzu piszą.
Minęło parę lat. Trochę (ale tylko trochę) mądrzejszy zakochałem się w Hemingwayu. Bam. I dużo czytałem. I trafiłem na Hemingwaya opinię, że "Pani Bovary" to dzieło, bez którego jego pisarstwa by nie było. WTF, myślę (choć inaczej to wtedy ująłem, bo angielskiego tak dobrze nie znałem). Ale uczy po sobie położywszy, z Mistrzem wszak spierać się trzeba kompetentnie, do lektury francuskiego dzieła wróciłem. Przeczytałem dwukrotnie, Poczytałem trochę innych rzeczy dookoła. I nagle zamieszkałem w Yonville. I zrozumiałem tę powieść. I pokochałem prozę Flauberta. Dziś wracam do niej tak często jak fragsel do "Potopu". Hemingwaya już nie czytam.
I to nie jest "miłość z rozsądku". To, jeśli już spróbować wpisać się w tę niekompatybilną, w mym odczuciu, metaforykę erotyczną, budowanie związku, którego sama pasja, pożądanie i zachwyt nad piękna twarzą ukochanej istoty nie wypełnią, nie napędzą na dłuższą metę. To uczenie się własnych nawyków, tych złych i tych dobrych, to rozmawianie o nich, próby dopasowania się nieustanne, to uczenie się własnych ciał, by sobie pomagać w tarapatach, ale też by sprawiać sobie nawzajem przyjemność.
W odróżnieniu od własnego uczucia do drugiej istoty, którego opowiedzieć nie sposób, odczucia artystyczne, poprzez fakt istnienia obiektywnych kryteriów oceny, łatwiejsze są do wyłożenia. Można o nich gadać skuteczniej, można pokazywać dynamikę swego zachwytu. Świetnie robił to czasami KubaG., podsuwając konteksty do omawianych tu przez nas komiksów, które, obejrzane, przeczytane, pozwalały wrócić do komiksu na innych zasadach, stanąć naprzeciw tekstu jako osoba godna czasu poświęconego na jego stworzenie przez autorów. To zresztą, uprzedzam zarzuty, nie muszą być konteksty. Może być po prostu dobra interpretacja, która zaakcentuje elementy dzieła wcześniej niedostrzegane, pokaże tę samą całość, tylko inaczej, wyraziściej, może pełniej.
To, co parę dni temu zrobił Antari w dyskusji o Marvel Now! jest z kolei (przy całym jego zaangażowaniu i krytycznych ambicjach, które docenić wypada) odwrotnością tej strategii, wydawaniem sądu w oparciu o "wydaje mi się", ponieważ "każdy może mieć swoje zdanie":
(...) Nota bene bardzo ubolewam, że to jedyny tom w serii Hickmana, w którym Epting był rysownikiem. Moim zdaniem powinien zilustrować całą serię New Avengers. Potrafię docenić różne style ale to co przedstawił w zeszytach #13-15 Simone Bianchi woła o pomstę. Dla mnie to pospolite bazgroły. Jego prace bardzo podobały mi się w Thanos Rising ale tutaj? Nigdy się do tego nie przekonam.
Bianchi:
Epting:
Dla mnie to, co robi Bianchi (na powyższym panelu, nie znam całości) o pomstę nie woła. Ułożenie strony intryguje, lustrzana kompozycja kadrów to świetnie zastosowany trik, nadający dyskusji pomiędzy trójką bohaterów dynamiki, a jego "bazgrząca" kreska, w moim odczuciu świetnie wydobywa np. ironiczną naturę Beasta, świetnie wykorzystaną w tej jakże mądrej dyskusji ("Musicie wyruszyć już, nie powiem wam po co, ale konieczne jest byście to zdobyli, bo inaczej będziecie mieli przechlapane... U kogo? U całej masy złych gości, poznacie ich w swoim czasie... ale wszak wszyscy znamy reguły tej wysublimowanej rozrywki"). Epting jest z kolei oczywisty, poprawny, jasne, ale średnio inspirujący stylistycznie, pokolorowany też jak większość współczesnego mainstreamu. Paf! I co? Odpowiedzcie mi, dlaczego niby on pasuje tu bardziej?
I zaraz się okaże, o czym mówimy, kiedy mówimy o miłości!