"Poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Strącił ją niecierpliwie. Ciemna postać przyzywała go, przyzywała go w deszczu, przyzywała go, by stawił się i wszedł do gry. Czas na start. Długa droga czeka nadal.
Na ślepo, z wyciągniętymi przed siebie dłońmi, jakby prosił o jałmużnę, Garraty szedł ku ciemnej postaci.
A kiedy znów poczuł czyjąś dłoń na ramieniu, znalazł w sobie dosyć sił i pobiegł."
Myśle że nie jest to związane ani z dotykiem matki, ani Jan, ani nawet śmierci.
MOim zdaniem Wielki Marsz jest alegoryczną wizją życia. Porównanie marszu do sposobu jakim żyjesz. Mozolna, pełna bólu praca, droga z której nie możesz zboczyć. Idziesz jak po sznurku w (tylko i wyłącznie) jednym kierunku. Pytanie jakie stawia King brzmi, jak zechcesz przeżyć swoje życie. Czy tak jak Stebbins, jako samotnik nie potrzebujący znikąd pomocy, jak Barker, który chciał tańczyć na grobach, czy jak Dróżyna Garraty'ego trzymając się razem.
Kolejna sprawa - nagroda dla zwycięzcy.
NIe ma zwycięzcy, nie ma nagrody. Nagroda jest ułudą, mirażem na końcu drogi. Ważne jest tylko to jaki jesteś w trakcie Marszu.
Wielki marsz to piękna powieść. Uważam, że każdy może zinterpretować ją po swojemu i wyciągnąć wnioski dla siebie.