- Zostawiliście ich? - zapytał.
- Nie mieliśmy wyboru - odrzekł Merlot. - Wilków było zbyt dużo. W ten sposób przynajmniej my żyjemy.
Olindr stał na krawędzi wgłębienia i wpatrywał się w dal.
- Merlocie - rzekł powoli. - Powinniśmy byli zginąć razem z nimi.
Ten, ktorego spotkali, spuścił wzrok. Miał na sobie powłóczysty ciemnozielony płaszcz z kapturem. U pasa krótki miecz, a na plecach łuk i kołczan.
- Ja także powinienem tam wrócić - powiedział.
Wtem od pustego, niezbyt stromego stoku za wgłębieniem otoczonym skałami, w którym się zatrzymali, dobiegł ich odgłos kroków. Miecze wyskoczyły z pochew Olindra i Merlota, ich nowy towarzysz napiął łuk. Stali wpatrzeni w mrok, jak dzień wcześniej, a wspomnienia z tego dnia wróciły.
Kiedy się obudziłem, niebo szarzało. Nie widziałem ani nie słyszałem wilków w pobliżu. Znajdowałem się w jakiejś rozpadlinie skalnej, szerokiej na nie więcej niż jednego człowieka. Gdybym chciał wrócić na szlak, mógłbym tam wciąż jeszcze zastać nieprzyjaciół. Poza tym musiałbym wspiąć się na pionową skałę, wysoką na kilka łokci. Pozostawała droga naprzód. Ruszyłem więc po miękkim mchu, ktory doskonale wygłuszał dźwięk moich kroków. Droga wiła się kilku zakrętami, aż w końcu dotarłem do końca wąwozu. Przegradzała go skała, podobna jak z drugiej strony. Już dotarła do mnie myśl konieczności powrotu na szlak, gdy przy samym podłożu dostrzegłem z skale otwór. Był wąski, jednak postarawszy się mogłem się przecisnąć. Może to nie był dobry pomysł, ale zrobiłem to. najpierw wszedłem sam, potem wciągnąłem za sobą łuk, kołczan i sztylet. Znalazłem się w ciemnej i niskiej grocie, pachnącej pleśnią. Założyłem znów na plecy łuk i kołczan. Jakby zza ściany dobiegł mnie straszliwy wrzask i ryk. "Wilki" pomyślałem. Wyjąłem sztylet i obszedłem ścianę od prawej strony. Kończyła się po kilkunastu metrach. To był starszny widok. Wilki, wielkie i futrzaste, bezlitośnie mordowały jakieś postaci. Nerwowym ruchem napiąłem łuk i wycelowałem w plecy jednemu z nieprzyjaciół. Inny zauważył mnie podczas tej czynności i ruszył w moja stronę. Zdążyłem jednak wystrzelić i znów dobyć sztyletu, odrzucając łuk. Runąłem na na ziemię unikając ostrza i w desperacji wraziłem klingę noża w włochatą stopę. Wilk wzniósł nade mną miecz, lecz wtedy został trafiony strzałą w bok. Nie zabiło go to, ale na chwilę powstrzymało. Podbiegłem do trzech, jak się zdawało ludzi. Jeden z nich dzierżył łuk, drugi miecz, trzeci był bezbronny. Reszta leżących na ziemi była nieżywa. Wilki otrząsnęły się z zaskoczenia.
- Za mną! - wrzasnąłem. Wilczy miecz rozstrzaskał kołczan na plecach łucznika. Przy wyjściu kopnąłem w głowę próbującego wstać wilka. Wbiegliśmy do miejsca, gdzie znalazłem się po wejściu do jaskini. Łucznik zaczął przeciskać się przez otwór, a ja i człowiek dzierżący miecz stanęliśmy ramię w ramię. Pierwszy najdbiegający wilk padł z czaszką rozpłataną przez desperacki cios. Bezbronny człowiek krzyknął, że on i łucznik już przeszli.
- Uciekaj! - wrzasnąłem. Drugi z ludzi zawahał się. - Uciekaj!
Zamieniliśmy się bronią, po czym odwrócił się i zniknął w szczelinie. Tymczasem wilki nadbiegły.