Wziąłem i obejrzałem sobie "Strażników" Zacka Snydera. Film bardzo wierny - fabularnie i w kompozycji poszczególnych scen Moorowemu oryginałowi. Jasne, są skróty, są uproszczenia (brak tła społecznego) - ale wynika to ze specyfiki medium - stukilkudziesięciominutowy film to nie to samo, co cztrystustronowa powieść - tym bardziej graficzna. Jest to więc adaptacja a nie "film na motywach". Do tego stopnia, że w pewnym momencie zaczęło mnie to irytować - aż się prosiło o jakąś nową jakość. Były nawet jej przebłyski w kilku momentach - ot, choćby scena zalotów Komedianta do Zjawy Nr 1 - u Moora gwałt, w filmie też, ale jak gdyby i jeszcze coś innego. Albo postać Ostermana - nieco odmienny sposób rozwiązania "pokojowej intrygi" powoduje, że nasz dobry Manhattan budzi jeszcze większe wątpliwości niż papierowy oryginał. Aż prosiło się o więcej odmienności. No, ale może tylko mnie, świeżo po lekturze oryginału, się tak wydaje. No, trudno, jakoś to przebolałem. W każdym razie reżyser nie musi się podpisywać pod sentencją: "Jam jest Zack Snyder, patrzcie na moje dzieło, o poteżni - i rozpaczajcie". A to już coś.